Jednym z ostatnich przystanków naszej podróży był piękny, multikulturalny, słoneczny Belgrad!
Stolica Serbii jest ewidentnie jednym z moich ulubionych miast! Bałkańska metropolia pełna różnorodnych miejsc i ludzi. Miejsce, gdzie wielki świat łączy się z elementami bałkańskiej tradycji.
Już w dniu wyjazdu z Torunia, miałam dokładnie zaplanowany powrót do domu. Zaproponowałam dziewczynom, abyśmy powtórzyły trasę przez Budapeszt, którą półtorej roku wcześniej wracałam z wymiany studenckiej z Sarą. To tanie i sprawdzone rozwiązanie: nocny pociąg Belgrad - Budapeszt (koszt 15 euro), kolejno PolskiBus (obecnie już Flixbus; wówczas koszt 104 zł) trasa Budapeszt - Toruń z przesiadką w Krakowie.
Najpierw oczywiście musiałyśmy wyjechać z naszej pięknej Prisztiny, która w przecudowny sposób gościła nas przez ponad tydzień. Po powrocie z jednej z naszych wcześniejszych podróży dowiedziałyśmy się na stacji autobusowej w jakich godzinach kursują autobusy do stolicy Serbii (koszt takiej podróży wynosi 15 euro). I tak, 24 sierpnia, w czwartek, o godzinie 9 rano siedziałyśmy już w autokarze, żegnając Kosowo.
Początek podróży był dla nas nieco stresujący. Zarówno pan w kasie biletowej, jak i kierowca autobusu, nastraszyli nas, że ze względu na to, że jadąc do Skopje i przekraczając granicę Kosowa z innym państwem niż Serbia, otrzymałyśmy do paszportu pieczątki, które mogą nas zdyskwalifikować na granicy z Serbią i możemy zostać zwyczajnie wyrzucone na przejściu granicznym (tu jest kilka informacji na temat pieczątki Kosowa, choć wpis jest z 2011 roku, więc nieco mogło się już zmienić). Tłumaczyłam uparcie panom, że ja wjeżdżając do Kosowa przez Serbię, miałam już taką pieczątkę w paszporcie, gdyż zwyczajnie byłam tu wcześniej. I nie stanowiło to problemu! Oni jednak nie zgadzali się ze mną, tłumaczyli że pieczątki komplikują sytuację i mamy na granicy podać tylko dowody osobiste i twierdzić stanowczo, że paszportów nie mamy.
Na granicy pokazałyśmy dowody. Wystarczyło. Nie było żadnego problemu. Wjechałyśmy do Serbii!
Sama podróż nie należała do najmilszych. Jechałyśmy w ciągu dnia. W autobusie było duszno i gorąco (mimo że autobus był dość nowoczesny i każdy pasażer dysponował małym telewizorkiem, w którym można było oglądać tureckie seriale). Za Kasią i Monią siedziała grupka dzieci, które nieustannie krzyczały, a czasami też zaczepiały dziewczyny np. ciągnąc je za włosy. Przede mną zaś siedziała rodzinka, w której jeden z członków miał poważne problemy żołądkowe (oszczędzę szczegółów), co poskutkowało dodatkowym postojem i niezbyt przyjemnym zapachem w autobusie do końca podróży.
Pierwsze chwile w Belgradzie były także dość ciekawe, ponieważ nie zarezerwowałyśmy wcześniej miejsc w hostelu, a jednak planowałyśmy zostać tam na noc. Po co coś rezerwować skoro w Belgradzie są setki hosteli, a sezon się już kończy? No tak - logiczne...
Wysiadłyśmy z autobusu na dworcu głównym. Upatrzyłyśmy na mapie jeden z hosteli, o którym zresztą słyszałyśmy wcześniej i tak szłyśmy w jego stronę i szłyśmy i szłyśmy... Było słonecznie i gorąco, miałyśmy ciężkie torby, ale nie zrażałyśmy się i szłyśmy aż po prawie godzinie trafiłyśmy na miejsce i usłyszałyśmy, że mają pełne obłożenie i nie możemy zostać.
Cóż więc zrobiłyśmy dalej? Oczywiście znalazłyśmy świetne rozwiązanie! Zostawiłyśmy Monię przed tymże hostelem, z wszystkimi naszymi bagażami i ruszyłyśmy z Kasią w stronę centrum. Sprawdzałyśmy wszystkie okoliczne hostele, aż po czterdziestu minutach trafiłyśmy do samego centrum miasta, a Monia cały czas siedziała sobie na swojej torbie, na chodniku, a wokół niej leżały nasze bagaże...
Po tym 40-minutowym spacerku trafiłyśmy z Kasią do hostelu Downtown Central, gdzie zarezerwowałyśmy trzy łóżka w pokoju 10-osobowym (świetny hostel!; koszt za jedną osobę to 11 euro) i wróciłyśmy po Monię. Po tak długiej wędrówce po obcym mieście nie byłyśmy pewne, w którą stronę iść, żeby szybko trafić do biednej Moni pilnującej bagaży. Nie chciałyśmy też, żeby siedziała tam sama kolejne 40 minut. Wsiadłyśmy więc w taksówkę i powiedziałyśmy, że robimy kółko - wracamy do miejsca, w którym wsiadłyśmy do auta, jednak jedziemy zabrać koleżankę.
Monia nie była wcale daleko od nas, jednak ze względu na remonty ulic, musieliśmy jechać naokoło. W ten sposób zobaczyłyśmy z Kasią dużą część miasta. Monia była nieco zdezorientowana, gdy nas zobaczyła. Problemem było też to, że siedziała z torbami w miejscu, w którym teoretycznie kierowca nie mógł się zatrzymać. Zatrzymał się jednak, pomógł nam włożyć do bagażnika wszystkie torby i miał przy tym niezły ubaw. Podwiózł nas pod nasz hostel i za całą przejażdżkę skasował 1500 dinarów, czyli 13 euro.
Przyznaję - nieco droga zabawa. Jednak liczyło się to, że możemy się wykąpać, odpocząć i ruszyć do miasta, żeby coś zjeść i zwiedzać! Tak też zrobiłyśmy. Zjadłyśmy obiadokolację: ja z Kasią pizzę, a Monia (bardzo pechową) carbonarę, po czym ruszyłyśmy na Kalemegdan!
Kalemegdan nas zachwycił! Mimo że nie byłam w tym miejscu po raz pierwszy, pierwszy raz spacerowałam tam tak późno. A jako że było już po zachodzie słońca, zamiast skupić się na upamiętnieniu tego miejsca, wszystkie fotografowałyśmy głównie... księżyc!
Później długo jeszcze spacerowałyśmy po centrum. Miałyśmy w planie oglądanie meczu siatkówki mężczyzn Polska - Serbia, jednak tego wieczoru odbywał się także mecz piłki nożnej z udziałem serbskiej drużyny. Nikt więc nie był zainteresowany siatkówką i musiałyśmy zrezygnować z naszego planu. Przespacerowałyśmy się jeszcze najstarszą ulicą Belgradu - Skadarliją i wróciłyśmy do hostelu.
Skadarlija w ciągu dnia |
Wiedziałyśmy, że przed nami kolejna długa podróż. Musiałyśmy się więc wyspać. Niestety - snu nie da się po prostu zaplanować. Zwłaszcza, gdy żołądek wariuje, bo nie może poradzić sobie ze strawieniem ciężkiej carbonary!
Tak właśnie było z Monią! Nieświadoma niczego, obudziłam się w środku nocy, by skorzystać z łazienki. Po drodze zauważyłam, że w kuchni, zgięta w pół siedzi nasza Monia! Powiedziała mi, że ma problemy z żołądkiem, że czuje się bardzo źle i nie ma możliwości żeby zasnęła... Szukałam jakiegoś rozwiązania. W kuchni znalazłam turecką herbatkę! Zaparzyłam ją, kazałam Moni wypić gorącą i... pomogło!
Jednak nie mogę napisać, że się wyspałyśmy. Noc nie była długa, a przed nami kolejne atrakcje! Planowałyśmy ponowne odwiedzenie Kalemegdanu i Skardaliji, spacer po ulicy Kneza Mihajla oraz zwiedzenie Cerkwi św. Sawy. Kolejno chciałyśmy wrócić do hostelu wziąć szybki prysznic, po czym musiałyśmy udać się na stację kolejową skąd o 21.50 miałyśmy nocny pociąg do Budapesztu.
Plan zrealizowałyśmy w stu procentach. Zobaczyłyśmy wszystko, co chciałyśmy zobaczyć, a nawet dużo więcej. Usiadłyśmy także na schodach Parlementu, skąd wyrzuciła nas ochrona obiektu oraz utonęłyśmy w zachwytach spacerując po wielkim chińskim centrum handlowym!
Cerkiew św. Sawy |
Miałyśmy poczucie, że nasza podróż zbliża się ku końcowi... Że opuszczamy moje ukochane, najpiękniejsze, najcudowniejsze, najserdeczniejsze, najbardziej szalone Bałkany, których klimatu nie potrafię oddać w tych postach! Trzeba tam pojechać, usiąść i spokojnie wypić kawę, zjeść ciepły burek na śniadanie. Przejść się brzegiem Dunaju, rozkoszować tym klimatem i zakochać się w cudownych Bałkanach, których ważną częścią jest przepiękny Belgrad!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz