Monia, ja i cudowny Prizren!
Seminari 2017 nie wiązało się dla nas z bezczynnym siedzeniem w Prisztinie i zakuwaniem albańskich słówek! Pobyt w stolicy Kosowa umożliwił nam kilka podróży po tym państwie - niektóre były zorganizowane, na inne pojechałyśmy same. W ten sposób odwiedziłyśmy Kosowską Mitrovicę, Prizren i Gračanicę!
1. Kosowska Mitrovica
Pierwszą wycieczką, na którą wybrałyśmy się dość spontanicznie, za namową znajomych również studiujących na UMK, była wyprawa do Kosowskiej Mitrowicy, która odbyła się w czwartek 17.08.
Słynny Most Niezgody - największa atrakcja Mitrowicy
Mitrowica zawsze należała do miejsc, które miałam na liście muszę je zobaczyć. Nieraz słyszałam o moście na rzece Ibar, który jest umowną granicą dzielącą w tym miasteczku dwie kultury: kosowskich Albańczyków i mniejszość serbską. To chyba najbardziej podzielone miejsce Kosowa, miasto, gdzie dwa narody żyją obok siebie, ale na pewno nie razem.
Pojechałyśmy tam autobusem, wysiadłyśmy po stronie albańskiej. Pogoda zdecydowanie nam nie dopisywała i prawie przez cały czas naszego pobytu w miasteczku padał deszcz. Ciepły letni deszczyk nie jest oczywiście niczym uciążliwym, gorzej gdy przeradza się on w ulewę! Jednak i ten przypadek był nam niestraszny - silny deszcz był tylko pretekstem ku temu, by usiąść w jednej z tradycyjnych knajpek i zjeść najpyszniejsze ciasto świata - Trileće (Trileqe).
Musicie mi uwierzyć, że nic nie smakuje tak pysznie jak trileće!
Do Mitrowicy pojechałyśmy po porannych zajęciach, wsiadłyśmy do autobusu około 11.30. Cel naszej podróży oddalony jest od Prisztiny około 40 kilometrów, więc była to kwestia godziny drogi. Pojechałyśmy tam z dwiema naszymi znajomymi, jednak po dotarciu na miejsce, rozdzieliłyśmy się i każde z nas zwiedzały to, co uważały za interesujące. Zwiedzały to w sumie zbyt wielkie słowo, gdyż w Mitrowicy nie ma zbyt wiele atrakcji.
Przespacerowałyśmy się po albańskiej części miasta. Ogromne wrażenie zrobił na nas meczet Bajram Paszy. Zastanawiałyśmy się czy nie wejść do środka, jednak nie byłyśmy na to przygotowane - miałyśmy na sobie krótkie spodenki i nie miałyśmy przy sobie żadnych chust. Żałujemy, jednak pocieszamy się tym, że udało nam się odwiedzić inny meczet, podczas jednej z kolejnych podróży!
Po każdej ze stron miasteczka, ilość symboli narodowych była niesamowita! Wszędzie flagi, podkreślające to my tu mieszkamy, to nasze miasto! I o ile strona albańska miała dużo do zaoferowania, o tyle po stronie serbskiej nie było zbyt wiele prócz wspomnianych flag... Przykro było tam spacerować i oglądać ten widok! Pustki w sklepach i na ulicach. Inny świat. Prawdziwa enklawa.
Kasia wśród serbskich flag; na ulicy także kilka innych osób, ale pod kawiarnianymi parasolami... pusto
I teraz, mimo że być może nie powinnam, napiszę coś osobistego, ponieważ ten wyjazd, oraz kolejny - do Gračanicy, całkowicie odmieniły mój sposób myślenia o Kosowie (zaznaczam, że to tylko moje osobiste zdanie).
Nigdy nie atakowałam Serbów (gdyż mam ogromną słabość do tego kraju), ale wcześniej uważałam, że robią niepotrzebne zamieszanie mówiąc ciągle o tym swoim Kosowie, upominając się o nie, organizując różne akcje polityczne. Wcześniej spacerując po Prisztinie, nie rozumiałam jak ktoś w ogóle może twierdzić, że tu jest Serbia. Dziś, po tym wszystkim co widziałam, nadal nie jestem przekonana o słuszności tezy, że Kosowo jest sercem Serbii. Uważam jednak, że Serbom żyjącym na terenie Kosowa, odciętym właściwie od świata, zastraszonym i odosobnionym należy się więcej uwagi i pomoc. Nie wyobrażam sobie dorastać w serbskim miasteczku na terenie Kosowa, bez perspektyw, bez możliwości uczęszczania do lepszej szkoły, bojąc się wyjechać ze swojej dzielnicy. Serdecznie tym ludziom współczuję. I choć nie mam pomysłu, jak można by wpłynąć na poprawę jakości ich życia, musiałam o tym napisać.
Często wyjazdy są dla nas okazją do rozwoju, poszerzania horyzontów, zakreślają nam nowe problemy. I tak ja, po kilku wyjazdach na Bałkany i po pięcioletnich studiach, w sierpniu 2017, zyskałam całkiem inny pogląd na pewne sprawy.
Z czym jeszcze kojarzyć mi się będzie Mitrowica? Z tym, że połowę wyjazdu byłam załamana, że zgubiłam gdzieś moje przypinki, zakupione w Kući Cveća, podczas pobytu na stypendium w Serbii, z jugosłowiańskimi hasłami Једнакост/ Equality oraz Слобода/Freedom, które po powrocie do akademika znalazłam w małej kieszonce mojego plecaka! I teraz nadal dumnie noszę je na plecach.
Inną niezapomnianą kwestią jest fakt, że prawie nie udało nam się wrócić do Prisztiny, gdyż przed odjazdem błądziłyśmy chyba z godzinę po jakimś albańskim, niezbyt przyjemnym osiedlu.
Wszystko skończyło się jednak dobrze, trafiłyśmy do autobusu i wróciłyśmy do naszej cudownej stołówki na kolację. Po czym tradycyjnie, zawinięte w różowe kocyki, nałożyłyśmy na twarze pielęgnacyjne maseczki! Ach, to Seminiari było dla nas niczym SPA!
2. Prizren
Moje ukochane miasto Kosowa. Pisałam o nim nieraz. Planowałam wrócić do niego, gdy byłam z Sarą na stypendium w Serbii, wspominałam o nim także rok temu, gdy odwiedzałam Olę podczas jej studiów w Prisztinie. W końcu się udało - ponownie odwiedziłam Prizren!
Wyjazd do Prizrenu zorganizowany był przez organizatorów Seminari w niedzielę 20.08. Cały weekend poświęcony był na wycieczki - w sobotę większość uczestników wydarzenia wyjechała do Peji (srb. Peć), my jednak tę wycieczkę sobie darowałyśmy i pojechałyśmy na własną rękę do Skopje (o czym w innym poście), w niedzielę zaś zaplanowana była wycieczka Prizren i Djakowica.
Co z tego wyszło? Niestety niewiele...
Organizacja wyjazdu była naprawdę... ciekawa. Organizatorzy podali nam orientacyjny plan wycieczki: jedziemy do Prizrenu, rozdzielamy się, zwiedzamy, potem jedziemy do Djakowicy, gdzie będzie czas na obiad, po czym zwiedzimy miasteczko. Plan idealny!
No i pojechaliśmy do Prizrenu, gdzie było cudownie, gdzie spacerowałyśmy po miasteczku (dla mnie to miniatura Sarajewa) oraz weszłyśmy na twierdzę, skąd widać było całe miasto. Szkoda, że nie zostaliśmy tam dłużej, bo klimat miasta jest naprawdę unikatowy. Co ciekawe, spokojnie mogliśmy tam zostać, gdyż w drodze powrotnej, w autobusie, serbscy uczestnicy Seminari wszczęli bunt, mówiąc że nie pojadą do Djakovicy! Że słyszeli o licznych porwaniach Serbów w tej miejscowości, o tym, że albańscy radykałowie regularnie wszczynają akcję niszczenia jednej z największych atrakcji miasteczka, serbskiego monastyru Devič. Twierdzili, że to skrajnie nieodpowiedzialne organizować wyjazd w takie miejsce, gdy w grupie są Serbowie. I tak - nie pojechaliśmy tam. Organizatorzy rzeczywiście się przestraszyli i w ramach innej atrakcji, zawieźli nas do parku Germia. Byliśmy głodni, po wspinaczce na twierdzę, a wysadzono nas w parku, w głębi którego była restauracja, do której w upale, szybkim tempem szliśmy około godziny. Dzień tego wyjazdu był naprawdę wyczerpujący...
widok z twierdzy
Cerkiew Chrystusa Króla Zbawiciela znajdująca się w połowie drogi na szczyt, na którym są ruiny twierdzy
3. Gračanica
Ostatni wyjazd. Najkrótszy, pozornie najmniej barwny, jednak dla mnie bardzo wartościowy - Gračanica, czyli kolejna serbska enklawa.
główna atrakcja - Monastyr Gračanica
Gračanica położona jest nieopodal Prisztiny. Udało nam się tam pojechać między zajęciami we wtorek 22.08. Pojechałyśmy lokalnym busikiem, wysiadłyśmy w centrum i zgodnie z drogowskazami, podążałyśmy do monastyru. Byłam tam w swoim żywiole, gdyż w miasteczku rozmawia się tylko po serbsku. Kiedy jedna z naszych koleżanek, chcąc coś potwierdzić powiedziała albańskie jo (alb. tak), zamiast serbskiego da (srb. tak), nasz rozmówca zdenerwował się na poważnie!
Wstęp do monastyru jest płatny, jednak jako że pan dbający o obiekt zauważył, że mówimy po serbsku (a właściwie, że ja mówię), pozwolił nam wejść za darmo. Powiedział jednak, że byłoby miło gdybyśmy wrzuciły jakiś datek do puszki. Nie sugerował jednak żadnej konkretnej kwoty.
Wewnątrz monastyru nie można robić zdjęć, jednak przyznaję że robi wrażenie. Widać, że jest naprawdę stary. To prawdziwy zabytek, bardzo odmienny od wymalowanego monastyru, który miałyśmy okazję zwiedzać z Sarą na Fruškiej Gorze.
w centrum miasteczka oczywiście powiewająca serbska flaga
Monastyr miał być jedynym celem naszej podróży, jednak na znakach wskazujących miejscowe atrakcje, zauważyłyśmy że w okolicy jest też zabytkowy pomnik króla Stefana Urosza II Milutina oraz ikona Matki Boskiej. Pomnik znalazłyśmy od razu, z ikoną był większy problem - okazało się, że jest ona w podwórzu szkoły. W końcu weszłyśmy, do środka, pokazano nam ikonę, a ja miałam okazję porozmawiać po serbsku z jedną z nauczycielek.
Szkoła imienia Króla Milutina
Wskaźniki pokazywały także stanowisko archeologiczne Ulpjana, które znajduje się na obrzeżach miasteczka. Szłyśmy do niego, szłyśmy i szłyśmy... I niestety tam nie dotarłyśmy. Postanowiłyśmy wrócić na przystanek autobusowy i wrócić do Prisztiny, by zdążyć w czasie wydawania obiadu. Nie znałyśmy żadnego rozkładu jazdy, a jak nietrudno się domyślić, Gračanica nie jest zbyt popularną destynacją w Kosowie. Stojąc bardzo długo na przystanku, widziałyśmy kilka samochodów KFORu. Gdy z jednego z nich wyszedł żołnierz z biało-czerwoną flagą na ramieniu, poprosiłyśmy go o pomoc. Niestety nie - nie przeżyłyśmy takiej szalonej przygody i nie wracałyśmy do stolicy z żołnierzami. Czekałyśmy tak długo, aż przyjechał jakiś autobus, bo panowie nie mieli wolnych miejsc w autach.
Jak to u nas bywa, wróciłyśmy w ostatniej chwili, biegiem wpadłyśmy do stołówki i udało nam się zjeść obiad. Po krótkim odpoczynku wróciłyśmy do sali wykładowej, by zacząć poznawać albańskie przypadki gramatyczne...
Wyjazdy te nie były zbyt zabawne. Jednak nie zawsze musi być zabawnie, by było ciekawie, by chcieć gdzieś wrócić i się rozwinąć. Tak jak napisałam powyżej: Kosowska Mitrovica i Gračanica, sprawiły że zmieniłam pogląd na pewne sprawy, że zaczęłam zastanawiać się nad pewnymi kwestiami i zrozumiałam, że wszystko jest jeszcze bardziej skomplikowane, niż nam się wydaje. A Prizren? A Prizren po prostu jest cudowny i polecam go każdemu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz