środa, 24 stycznia 2018

#13 Prisztińskie życie [Seminari 3]


Czas na relację z prisztińskiej, seminaryjnej codzienności!



Nasza grupa zajęciowa

Dziś nieco informacyjnie i teoretycznie: zakwaterowanie, wyżywienie, organizacja dnia i zajęć.

Wszyscy uczestnicy Seminari mają zapewniony nocleg w akademikach Uniwersytetu w Prisztinie oraz wyżywienie w pobliskiej restauracji. Jedyny koszt udziału w wydarzeniu, to koszt dojazdu. 

Akademiki są w bardzo dobrym stanie, każdy pokój wyposażony jest w lodówkę (my miałyśmy także czajnik i żelazko, które wraz z masą innych szalonych rzeczy przywiozłam do Prisztiny w swojej małej walizeczce #mistrzpakowania). Pokoje są dwuosobowe, bądź trzyosobowe. W pierwszym przypadku łazienka znajduje się w korytarzyku łączącym dwa pokoje, w drugim - łazienka znajduje się wewnątrz. My miałyśmy szczęście mieszkać we trzy i dysponowałyśmy własną łazienką. 

Przez całe seminari musiałyśmy podporządkować się zaplanowanemu harmonogramowi: posiłki wydawane były w godzinach: śniadanie 7.00 - 9.00, obiad 13.00 - 15.00 i kolacja 19.00 - 21.00. Zajęcia językowe, w których uczestniczyłyśmy: od 9.00 do 10.30 oraz od 16.30 do 18.00. Między zajęciami odbywały się konferencje, w których my nie brałyśmy udziału. Konferencje były otwarte i każdy mógł w nich uczestniczyć. Referaty wygłaszane były zarówno w języku albańskim, jak i angielskim. 

Zajęcia językowe prowadzone były przez tydzień: od wtorku, drugiego dnia  seminari (czyli od 15.08; w poniedziałek, po rozpoczęciu odbył się tylko podział na grupy - w którym nie uczestniczyłyśmy), do 23.08 (wtorek).
Nocleg i wyżywienie były zapewnione przez prawie dwa tygodnie: od niedzieli (13.08) do piątku (25.08), kiedy to odbyła się oficjalna gala zakończenia Seminari (podczas której my byłyśmy już w trasie Belgrad - Budapeszt).

Przed Wydziałem Filologicznym

Uczestniczyłyśmy razem w zajęciach grupy początkującej, nie znającej podstaw (istnieje też grupa A1 dla znających podstawy, jednak nie mam pojęcia jak wyglądają w niej zajęcia i czy różniły się od naszych). Zajęcia nie były prowadzone w sposób trudny. Uważam, że nasza nauczycielka Adelina tłumaczyła wszystko powoli, w jasny sposób  i zajęcia były całkiem przyjemne (choć to tylko moje zdanie; jedna z nas miała niemały problem z ogarnięciem materiału!). 

A wyżywienie? Wyżywienie było naprawdę super, choć zdarzało się nam kupić cieplutki burek w pobliskiej piekarni, bądź spróbować pljeskavicy w jednej z budek na mieście. Bo Bałkany to uczta, z której trzeba korzystać!

Pljeskavica i turecka herbatka

Ja i mój burek! 

W stołówce posiłki wydawane były na zasadzie bufetów oglądanych w amerykańskich filmach - każdy szedł z tacą i wybierał, co ma być włożone na jego talerz. Jedzenie było nakładane przez pracowników, którzy pilnowali porcji. Jednego dnia okazało się, że ważną rolę odgrywał także dobór kolejności talerzy, na które nakładane miało być jedzenie: Monia wskazywanie swojego posiłku zaczęła od zupy... i nie dostała już nic więcej. Uparcie, blokując kolejkę, z błagalnym wzrokiem wskazywała palcem na różne posiłki, licząc na to, że obsługa się zlituje i nałoży jej na duży talerz jakieś mięsko bądź ryż z surówką. Pani z obsługi stała jednak z kamienną twarzą i powtarzała bez przerwy "no!", "No!", "NO!". I tak, tego dnia, Monia pozostała głodna! 

A wolny czas? Wolny czas mogłyśmy spędzać, jak tylko chciałyśmy! Jeździłyśmy więc na wycieczki (o czym jeden z kolejnych, zapewne bardziej interesujących postów), spacerowałyśmy po mieście, po targu, piłyśmy kawki siedząc w kawiarniach przy głównej ulicy Prisztiny i zwiedzałyśmy. 


Udało nam się dostać np. do Katedry Matki Teresy, która nadal jest w budowie. I w sumie nie wiem, czy jest ona przeznaczona do zwiedzania i czy można do niej wchodzić... ale my weszłyśmy! I wjechałyśmy nawet na wieżę widokową!

wewnątrz Katedry



Tu miała nastąpić cała lawina zabawnych anegdotek, których niestety nie da się opisać w zrozumiale zabawny sposób! Bo nie mam pojęcia jak opisać "przypałowego Loczka" i jej mądrzenie się na temat Oksford english, podczas naszego przekładu testu z albańskiego na angielski. Bo przecież najważniejsze nie jest to, czy rozumiemy albańskie słowa! Ważne jest, by tłumaczenie było w oksford english!

Z różnych przyczyn, nie chcę też zbyt dokładnie opisywać zabawnych sytuacji z Panną eL - wspominam o tym tylko po to, żebym za jakiś czas, czytając to, uśmiechnęła się pod nosem oraz by wywołać uśmiech Kasi i Moni... Choć o tej osobie mogłabym pisać i pisać! Ze względu na szacunek, nie chcę też tworzyć żadnych szalonych historii na temat pana Augustino! Kochany człowiek, którego zapamiętamy na długo, a jeśli o nim zapomnimy, to to zdanie nam o nim przypomni!

Za zabawne można uznać też to, że do końca pobytu nie otrzymałyśmy welcompaków z gadżetami z seminari. Upominałyśmy się o nie kilkakrotnie, męczyłyśmy organizatorów, wspomniałyśmy o tym na zajęciach... Usłyszałyśmy, że kiedy skompletują dla nas torby, wszystko otrzymamy. I tak czekałyśmy do ostatniego dnia, łudząc się że może chociaż przy wyjeździe ktoś da nam długopis, albo jakiś zeszycik. Nic!

Jako trzy piękne blondynki, miałyśmy oczywiście niesamowite powodzenie i wielu mężczyzn nas zaczepiało. Przez nasze piękne włosy, byłyśmy uznane za so sexi. Dwa najlepsze podrywy, które zapadły mi w pamięć, to zaczepki tzw. bezzębnego bojfrenda oraz panów remontujących sąsiedni akademik.
Młody mężczyzna, pozbawiony całkowicie uzębienia, który jednego dnia usiadł przy stoliku obok, gdy piłyśmy kawę na starówce, , opowiadał nam o swoim życiu w Austrii, o podróżach i o tym, że jest w Kosowie ze swoim chłopakiem. Kiedy zaczęłyśmy z nim rozmawiać, bo uznałyśmy, że skoro ma chłopaka, to możemy być spokojne, on zaczął zapraszać nas na imprezę i powiedział, że skoro jesteśmy w trzy, to on załatwi dwóch kolegów... Tylko gdzie w tym wszystkim ten jego chłopak? Hoho, niezły bajer panie bezzębny bojfrend!
Niezbyt przyjemnym zachowaniem dla nas, były także reakcje na nasz widok panów robotników. Gdy pewnego dnia postanowiłyśmy opalać się przed akademikiem na naszych różowych kocykach, praktycznie nie było to możliwe ze względu na krzyczących bez przerwy panów. Poleżałyśmy trochę, a kiedy się zebrałyśmy, zrozumiałyśmy że nasz koc jest pełen suchej trawy i chyba trochę słabo przynieść go do pokoju. Nie było jednak innego wyjścia! Podejrzewam więc, że po naszym wyjeździe, panie sprzątające nie były zachwycone!



Nasze życie w Kosowie nie było w sumie jakoś wielce szalone. Zamiast wieczornych imprez, wolałyśmy babskie wieczory i nakładanie maseczek na twarz. Robiłyśmy degustację regionalnych piwek oraz przysmaków. Czasami zdarzało nam się też uczyć... zwłaszcza Moni! Ach, Monia i jej pasja do języka albańskiego - to jest dopiero temat! Otóż Monia, która była przecież na wakacjach, chodząc na pierwsze zajęcia, wcale się tym nie przejmowała - nie ubierała soczewek i nie widziała co jest napisane na tablicy, pisała wszystko ze słuchu. Kiedy w końcu ubrała soczewki i poszła na zajęcia widząc, przeżyła szok - nieee, nic się nie zgadzało! Co ciekawe, kiedy przyszła telewizja, by przeprowadzić wywiad z uczestnikami seminari, Monia akurat stała przy tablicy. I zapisywała albańskie słowa za pomocą znaków, których w albańskim alfabecie wcale nie ma. Chcąc ją ratować, pokazywałam na migi, co ma pisać. I pani dziennikarka pomyślała, że wyrywam się do wywiadu! W końcu nasza nauczycielka widząc co się dzieje, powiedziała że do tablicy ma podejść ktoś inny. A pracownicy albańskiej telewizji totalnie nie rozumieli co się wydarzyło.

Zabawne też bywały nasze zakupy. Mój szał na podróbki szminek znanych marek, kosztujące tylko 1 euro! Albo poszukiwanie naszywki z flagą Kosowa, a później, po znalezieniu idealnej, kosztującej aż 2 euro, nieudolne targowanie się! Być może to kwestia tego, że sprawiałyśmy wrażenie turystów z zachodu, którzy nie narzekają na brak pieniędzy. Widoczne to było przede wszystkim, gdy szukałyśmy drobnego upominku urodzinowego dla naszej znajomej - wielbicielki Disneya. Weszłyśmy do sklepu z zabawkami, zapytałyśmy co mają z Disneya a pani zaczęła wyjmować wielkie edukacyjne puzzle za 50 euro. Spojrzałyśmy na siebie z przerażeniem, podziękowałyśmy i wyszłyśmy a pani była bardzo oburzona, że narobiłyśmy jej pracy i wyszłyśmy nie zostawiając u niej ani centa! Chciałabym umieć opisać jej oburzoną minę... Nie umiem.

Nie umiem opisać wielu zabawnych sytuacji. Osoby, których z nami tam nie było, nie zrozumieją co aż tak zabawnego jest w historii z bezzębnym podrywaczem, czy opalaniem się przed akademikiem. Ale kiedy ja będę wracać do tego wpisu - nie będę mogła przestać się śmiać. I o to właśnie chodzi!
Jednak zapewniam, że kolejne wpisy, które się ukażą, które dotyczyć będą dalszych podróży, będą także dla Was o wiele ciekawsze!

oj, była! ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz