wtorek, 27 czerwca 2017

#9 czerwcowe wspomnienia - berliński miesięcznik czwarty


Szalony, słoneczny, pełen nauki czerwiec...


Dziś (27.06.2017 r.) zakończyłam studiowanie filologii bałkańskiej. Nie twierdzę, że skończyłam studia, bo obrona jeszcze hen hen przede mną, ale studiowanie (w sensie naukę) - tak! Dziś miałam ostatnie zaliczenie, a teraz WAKACJE! No i oczywiście praca...

Dziś po zaliczeniu wybrałam się na małe zakupy do Plazy, spacerowałam w słoneczku, zjadłam pyszny domowy obiadek w nowo znalezionej przeze mnie restauracji U Kasi i cieszyłam się, że mam już wolne od nauki!


Koszulka z Sinsaya (29 zł na promce), sandałki skórzane z Lasockiego oraz to, co lubię najbardziej - kosmetyki! Maseczka oczyszczająca z Babuszki Agafii, woda termalna Termissa, zestaw do włosów Biolaven (17 zł za zestaw w Jaśminie), błyszczyko-pomadka Celia (za którą bardzo tęskniłam).

Czerwiec, poza nauką, był bardzo szalony! Brałam udział w wielu wydarzeniach, z których oczywiście nie mam zdjęć. Najpierw byłam na Koncercie Pod Wspólnym Niebem - Kayah, Katarzyna Nosowska, Ania Dąbrowska i Julia Pietrucha na żywo to całkiem przyjemne doświadczenie! Potem nasza lektorka bułgarskiego pani Jana urządziła nam pożegnalnego grilla. Kolejno w Toruniu była szalona Bałkańska Potupajka!


Później znowu wybrałam się z Sarą do Berlina! zwiedzałyśmy, spacerowałyśmy, poszłyśmy na alternatywną wycieczkę po mieście, z której uciekłyśmy, skosztowałyśmy Dunkin Donuts i zrobiłyśmy drobne zakupki w DMie i Lushu. 






I tyle w temacie minionego miesiąca - Berlin, słońce, mniej obowiązków i kosmetyki, czyli to co lubię najbardziej.


W związku z tym, że w Berlinie (oprócz maseczki miodowej i dezodorantu Alverde limonka z bergamotką) kupiłam kolejny kosmetyk marki Lush, postanowiłam napisać troszkę więcej o kosmetykach tej firmy!


Wcześniej kupiłam trzy kosmetyki marki Lush - pastę myjącą Dark Angel, kultową maskę Mask of Magnaminty oraz odżywkę do włosów w kostce Big.



Z pozostałych nabytków została mi już tylko odżywka do włosów. Teraz do testów przywiozłam sobie kolejną pastę myjącą na bazie soli morskiej i alg - Aqua Marina.



Pasta myjąca Dark Angel na bazie węgla. Podobno jest cudowna, podobno peelinguje i przyczynia się do dogłębnego oczyszczenia skóry i zminimalizowania trądziku. Opinie na jej temat są naprawdę świetne! Niestety nie odczułam na własnej skórze jej działania... 
Pasta ma dziwną konsystencję, jest sucha i tępa. Po zmieszaniu z wodą nie zmienia się w gęstą pastę, daje raczej efekt zmieszania proszku z wodą. Przy "myciu" twarzy nie czuć peelingowania bo "drobinki" są zbyt drobne. Masaż twarzy pastą Dark Angel nie daje także wrażenia oczyszczania twarzy... Myślę, że podobne uczucie można by uzyskać pocierając wilgotną twarz glinką wysypaną na dłoń, przy czym - po glince nie mielibyśmy czarnej twarzy! Tak, niestety, węgiel wchodzi w pory i w nich siedzi i trzeba go wymywać kolejnymi kosmetykami. Po czym czarna jest umywalka, płytki wokół, ogólnie wszystko...


Maska Mask of magnaminty także zbiera niesamowicie pozytywne komentarze. Dlaczego? Moją teorią jest to, że chwalą ją osoby, które nigdy wcześniej nie miały nic wspólnego z glinkami, które nie miałyby cierpliwości (choć to nic trudnego!) mieszać ginek z wodą. Dla mnie Mask of magnaminty to glinka z chlorofilem, miodem i olejkiem miętowym, która oparzyła mi szyję, gdy trzymałam ją dłużej niż doradza producent. Odnoszę wrażenie, że gdy mieszam glinki (np. białą i zieloną) z hydrolatem, dodając spirulinę, miód i olejek z drzewa herbacianego, otrzymuję o wiele lepszą maseczkę. Przede wszystkim - moja maseczka nie ma w składzie talku, który niestety w mask of magnaminty występuje już na czwartym miejscu! W moim przypadku kolejny niewypał....


Odżywka do włosów Big Solid, czyli odżywka w kostce, której podstawą (podobno) jest olej kokosowy (który znajduje się na szóstym miejscu, m.in. po SLS i alkoholu), co do której nadal nie mam opinii (choć pewnie już powoli się przeterminowuje, a ja mam jej jeszcze prawie połowę). Kiedy nałożę jej odpowiednią ilość i trzymam ją odpowiednio długo, to efekt jest naprawdę super - włosy są miękkie i lśniące. Tyle że do tej pory nie udało mi się wyczuć, ile to jest odpowiednio - czasami tak się po prostu dzieje. Niestety częściej włosy po jej użyciu są spuszone, wyglądają jakbym nie użyła nic lub wręcz przeciwnie - są obciążone, jakbym nałożyła jej za dużo i olej zbyt mocno oblepił moje włosy, po czym na nich został... Stwierdzam jednak, że to produkt z potencjałem i go nie potępiam. Z drugiej strony - łatwiej dobrze wypaść na mało problematycznych włosach, niż wykazać się na problematycznej skórze. Big Solid miało łatwiej niż pozostałe kosmetyki marki Lush.

Dlaczego skusiłam się na Aqua Marinę? Bo trochę nie wierzę, że Lush jest taki przeciętny (a nawet poniżej przeciętny) i musiałam przetestować coś jeszcze! O Aqua Marinie myślałam już gdy byłam w Berlinie ostatnio, ale rybny zapach mnie zniechęcił. Postanowiłyśmy jednak z koleżanką, że kupimy tą pastę na pół. Pół takiego opakowania jakoś da się zużyć! Aqua Marina przekonuje mnie swoim składem nieco bardziej niż poprzednicy. Po pierwszym użyciu mogę stwierdzić, że po rozrzedzeniu wodą nie śmierdzi aż tak odpychająco. 



LUSH - droga firma ze świeżymi kosmetykami. Świeżymi, nie naturalnymi, nie wegańskimi - kosmetyki firmy Lush kojarzone są z naturą, jednak wiele z nich ma wiele konswerwantów, większość z nich jest też sztucznie perfumowana.
Czy polecam? Na razie chyba jednak niekoniecznie....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz